WANDA CHOTOMSKA- TEŻ BYŁA DZIECKIEM!

Opublikowano: 2020-04-19 23:20, Numer artykułu: 25286

Wanda Chotomska miała cztery lata, gdy z szyldów nauczyła się czytać i pisać. W wieku lat pięciu posłana została do szkoły. - Tam starsze dziewczynki mówiły na mnie Szirlejka [od gwiazdy filmowej Shirley Temple], głaskały mnie po głowie i palcem zakręcały loki. Strasznie mnie to złościło i gryzłam je w palce - wspomina.

 
Pisarka Wanda Chotomska miała szczęśliwe dzieciństwo. - Żyliśmy na wysokiej stopie - opowiada. Ojciec Stefan Chotomski wraz z braćmi Wincentym i Stanisławem byli właścicielami rodzinnej firmy spedycyjnej. - Najwięcej czasu miał dla nas w niedziele. Z Wroniej, gdzie wtedy mieszkaliśmy, jeździliśmy tramwajem do kościoła Wizytek. Po mszy ojciec zabierał nas na spacer. Uwielbiał spacerować. Często schodziliśmy w dół, na Powiśle. Koło mostu Kierbedzia ogrodnicy spod Warszawy sprzedawali owoce wprost z łodzi. Wiele jabłek wpadało im do wody. Obserwowałam, jak chłopcy wyciągali owoce z Wisły za pomocą kija z gwoździem lub hakiem na końcu - wspomina pisarka. 

Babcia śpiewa piosenki 

Dzieciństwo Chotomskiej to też piosenki i książki. - Moja babcia ze strony ojca dobrze śpiewała. Pamiętam m.in. piosenkę o kacie i królewnie. "Kat przyjechał w czerwieni, w czerwieni, krakowianka w zieleni" i dalej refren: "Nie chcę być królową, królową, wolę być katową, katową". Albo jakoś na odwrót - przypomina sobie. 

Śpiewała też pieśni ze zbioru Juliana Ursyna Niemcewicza "Śpiewy historyczne", tworzące wyidealizowaną wizję przeszłości Polski. Należały one do kanonu wychowania patriotycznego w XIX w. w Polsce. - Wciąż pamiętam, jak babcia śpiewa "Od rodaków opuszczona Helena w stroju niedbałym dziecię tuliła do łona, co je zwano Leszkiem Białym" - recytuje. Śpiewał też jej ojciec, ale jego matka złościła się, że piosenki są nieodpowiednie dla małych dziewczynek. 

Wanda Chotomska wspomina także teatrzyk dla dzieci w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich. - Rodzice szli na zakupy, a dzieci przez ten czas pozostawione pod opieką siedziały w teatrzyku na ostatnim piętrze. Pamiętam sztukę o mrówce i pasikoniku. Mrówka była pracowita, a pasikonik tylko skakał i tańczył - opowiada pisarka. 

Wspomina też swój najwcześniejszy kontakt z kinem. - Nasza służąca wyszła kiedyś ze mną na targowisko koło hali na placu Kazimierza [dziś w jego miejscu znajduje się dom handlowy Jupiter]. Zboczyła z drogi i gdzieś niedaleko poszłyśmy do kina. To był film o miłości. Nic z tego nie rozumiałam, a służąca cały czas zalewała się łzami. Chyba była w jakimś związku z bileterem. W każdym razie zabroniła mi o kinie wspominać mamie i babci. No i milczałam - opowiada pisarka. 

Lepszy ogródek niż szkoła 

Przed wrześniem 1939 r. Chotomska z rodzicami i siostrą mieszkała w narożnej kamienicy przy Wroniej 2, u zbiegu ze Srebrną. Firma "Chotomscy Bracia - przewóz i ekspedycja" swoje biuro miała przy Marszałkowskiej 132, w domu, gdzie przez jakiś czas mieszkał amant polskiego kina Eugeniusz Bodo. Wynajmowała też magazyn przy ul. Kolejowej. 

Serce firmy stanowiły stajnie oraz magazyny przy Kopińskiej 18 na Ochocie. Była to duża posesja, ciągnąca się od Kopińskiej po Węgierską i sąsiadująca z terenem fabryki monopolu tytoniowego przy Kaliskiej. Dziś w miejscu posesji Chotomskich przebiega ulica Grzymały-Siedleckiego, wznosi się akademik i hala Kopińska. 

Według wspomnień Wandy Chotomskiej, na posesji stał dwupiętrowy dom z czterema mieszkaniami oraz mały domek. W dużym domu na pierwszym piętrze mieszkała babcia pani Wandy - Franciszka z Cybulskich Chotomska. Sąsiednie mieszkania zajmowali ze swoimi rodzinami jej dwaj synowie Stanisław i Wincenty. W małym domku mieszkał Jędrzejczak - specjalista od przewozu armat, niegdyś służący w armii rosyjskiej. Zarządzał on też całym terenem firmy. W stajniach stały perszerony, czyli silne i masywne konie zimnokrwiste wykorzystywane do ciągnięcia ciężkich wozów, fur i platform. W magazynach obok przechowywano powierzone lub przewożone meble i inne przedmioty. 

Oprócz specjalnie wyposażonych wozów meblowych firma dysponowała też mniejszymi pojazdami, a przed 1939 r. samochodem. Na tyłach domu ciągnął się ogródek. 

Wanda Chotomska miała cztery lata, gdy z szyldów nauczyła się czytać i pisać. W wieku lat pięciu posłana została do szkoły na pensję Leonii Rudzkiej przy Zielnej 13. - Tam starsze dziewczynki mówiły na mnie Szirlejka [od gwiazdy filmowej Shirley Temple], głaskały mnie po głowie i palcem zakręcały loki. Strasznie mnie to złościło i gryzłam je w palce - wspomina. Opowiada, że gdy zapytano ją, czy chce chodzić do szkoły, oświadczyła, że woli do ogródka jordanowskiego na Polu Mokotowskim i na tym naukę w pierwszej klasie zakończyła. 

Wkrótce posłana została do znakomitej żeńskiej szkoły Wandy z Posseltów Sztachmajerowej przy Białobrzeskiej. Miała tę zaletę, że znajdowała się zaledwie kilka kroków od magazynów firmowych i domu babci Wandy Chotomskiej. 

W piwnicy z "Anią z Zielonego Wzgórza" 

- Przed wojną wakacje spędzałyśmy z mamą w Świdrze. Rodzice wynajmowali cały dom letniskowy (m.in. willę Sierpińskich) i przenosiłyśmy się tam już w maju, by wrócić do Warszawy przed październikiem. Ojciec dojeżdżał do nas w soboty po południu. Zabierał ze sobą z Kopińskiej Olka - chłopaka do wszystkiego - i razem chodzili łowić ryby nad Wisłą - wspomina Wanda Chotomska. 

Wybuch II wojny światowej zastał ją w Świdrze. - Ojciec przyjechał po nas samochodem już 2 września i zabrał na Kopińską 18. Uważał, że nie możemy wrócić do domu na Wronią, bo jest zbyt blisko terenów kolejowych, które Niemcy na pewno będą bombardować - opowiada. Miał rację. Bomby zniszczyły kamienicę na rogu Wroniej i Srebrnej. 

- Któregoś dnia w domu na Kopińskiej ktoś podniósł alarm, że Niemcy rzucili bomby gazowe. Przed wrześniem Polska przygotowywała się do zagrożenia gazowego. Niemal każdy nosił ze sobą maskę gazową. W domu też mieliśmy maski i na alarm je na siebie założyłyśmy. Leżałyśmy w nich na podłodze, aż przyszedł stryj i zataczał się na nasz widok ze śmiechu. Zagrożenia gazowego nie było. Widać było jedynie w dali dymy pożarów na Okęciu - wspomina Wanda Chotomska. To było w pierwszych dniach wojny. 

Już 8 września Niemcy usiłowali wedrzeć się do Warszawy. Zostali powstrzymani na wysokości Opaczewskiej - kilkaset metrów od domu Chotomskich. Na fotografiach z września 1939 r. widać, że do budowy barykady na Opaczewskiej użyto wozów meblowych braci Chotomskich. Jak wspomina Wanda Chotomska, wtedy ojciec zabrał żonę i córki do domu przyjaciół Kuklińskich na Wierzbową 11. Miejsce nie okazało się bardziej bezpieczne. Od niemieckich bomb runęła m.in. sąsiednia kamienica przy Wierzbowej 9. - Niemal cały czas spędzałyśmy w piwnicy. Zaczytywałam się wtedy w "Ani z Zielonego Wzgórza". Pamiętam, że zachwycił mnie też wiersz Juliana Tuwima "Dwa wiatry" - opowiada Wanda Chotomska. 

Piekło na Ochocie 

Po kapitulacji Chotomscy wrócili do babci na Kopińską 18. Potem zaś przenieśli się tuż obok - do nowoczesnej kamienicy u zbiegu Kopińskiej, Białobrzeskiej i Radomskiej. - Mieszkaliśmy na trzecim piętrze. Mieliśmy w domu windę i piękną klatkę schodową. Po drugiej stronie ulicy była moja szkoła Sztachmajerowej. Działała ona wtedy pod szyldem szkoły zawodowej krawiecko-bieliźniarskiej - opowiada pisarka. Budynek częściowo zajęli Niemcy, lokując w nim szpital wojskowy. W szkole prowadzone było tajne nauczanie. W gabinecie ojca Wandy Chotomskiej urządzano tajne lekcje historii, polskiego, angielskiego i łaciny. - Te lekcje miały miejsce też w domach innych koleżanek - dodaje. 

W czasie okupacji nie brakowało momentów grozy. Tuż przed 11 listopada 1939 r. do domu przy Kopińskiej 18 przyszli Niemcy i aresztowali ojca pani Wandy Chotomskiej. Zabrali go do podziemia w akademiku przy placu Narutowicza. Budynek zajmowała niemiecka żandarmeria i policja ochronna. - Byłyśmy przerażone. Babcia, Nyckowska z Gutowskich ze strony mojej mamy, znała świetnie niemiecki, ponieważ urodziła się w Królewcu. Była też ewangeliczką, modliła się z modlitewnika pisanego gotykiem. Zabrała ze sobą złoto i poszła do akademika. Udało się. Ojca zwolnili - wspomina Wanda Chotomska. 

W mieszkaniu jej rodziców przy Radomskiej wielokrotnie nocował znajomy jej ojca - Szpilfogel. Ukrywał się przed Niemcami: - Pamiętam, jak zdradzał ojcu, że jest daltonistą. Martwił się, że z tego powodu nie rozróżnia po kolorach niemieckich mundurów. Mówił, że nie przeżyje wojny, ale cieszył się, że jego syn, chemik, jeszcze przed wrześniem wyjechał na stypendium do Szwajcarii. W pewnym momencie ślad po starym Szpilfoglu zaginął. 

W chwili wybuchu powstania Wanda była sama w domu przy Radomskiej. Jej rodzicom udało się wrócić dopiero następnego dnia. Jak wspomina, 1 sierpnia 1944 r. stała w oknie od strony Kopińskiej, a wokół czasem świstały kule. - Myślałam, jak to elegancko zostać ranną za ojczyznę - śmieje się. 

Ranna nie została, za to sama zaczęła niebawem pomagać w szpitalu powstańczym, który ulokował się w szkole Sztachmajerowej.  Powstanie na Ochocie trwało tylko kilka dni. Chotomska była świadkiem wyrzucania ludzi z domów, i innych trudow wojny. Wraz z mieszkańcami Kopińskiej została pognana Radomską i Grójecką na Zieleniak. Tam spędziła kilka strasznych dni. - Piliśmy wodę z kałuż - mówi. Przez Dworzec Zachodni Chotomscy dotarli do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd wydostali się do majątku chrzestnego ojca w Mosznie koło Żbikowa. 

Zabudowania Chotomskich przy Kopińskiej Niemcy spalili. Pisarka: - Ojciec przystąpił do odbudowy tuż po wojnie. Kiedy ją zakończył, nowa władza komunistyczna odebrała mu budynek i go rozebrała.
 
źródło tekstu i zdjęć:https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,19179813,wanda-chotomska-w-dziecinstwie-mowiono-na-mnie-szirlejka.html